Zgodnie z wcześniejszą obietnicą publikujemy dziś bezpłatny fragment powieści kryminalnej Prawo pięści napisanej przez Hugona Bettauera w 1920 roku. Jest to premierowe wydanie polskiego przekładu.
Oskar Fels wszedł do ogromnego, wypełnionego gwarem rozmów
pomieszczenia w redakcji „Weltpresse”. Rzucił kapelusz na biurko, zawiesił
palto na oparciu krzesła i zatarł ręce, aby je rozgrzać. Nieprzyjemny pomruk
zza sąsiedniego biurka przerwał jego hałaśliwe zachowanie.
– Ach, już pan jest, kolego! I do tego niewyspany? – rzucił
mimochodem Fels.
Pomruk zamienił się w głośne prychnięcie.
Julius Grubenheld, szef działu regionalnego i bezpośredni przełożony
Oskara, nie odpowiedział. Tłumił w sobie wybuchy złości, ponieważ zwykle nie
miał odwagi wdawać się z Felsem w potyczki słowne. Tak było również tym
razem. Jak większość neurasteników Grubenheld był z rana nieznośny,
wściekły, w kiepskim humorze i wyczulony na każdy, nawet najmniejszy
szmer. Najchętniej zaszyłby się gdzieś w piwnicy i przebywał tam do
momentu, gdy wyrwie go z odrętwienia „głos Pana” i tchnie w niego
nowe życie. „Panem” był właściciel wydawnictwa „Weltpresse”, którego Grubenheld
uwielbiał i zarazem nienawidził, cenił i gardził nim w taki sam sposób, jak
niewolnicy kochają i nienawidzą, gardzą i ubóstwiają swoich panów. Uważał szefa
za łajdaka, jego polecenia za idiotyczne, częste zarzuty zaś za czystą
złośliwość. Ale kiedy wzywany był przed oblicze wydawcy, jego nienawiść
zmieniała się w pokorę, zaś poranny, jeszcze ochrypły głos stawał się łagodny
i stonowany, pełen uwielbienia. Fels, który nie dbał o dobre stosunki ze „starym”,
patrzył z politowaniem na swego przełożonego i robił wszystko, aby
Grubenheld odczuwał jego intelektualną wyższość. Wyraźne różnice można już było
dostrzec w wyglądzie zewnętrznym obu dziennikarzy. Fels – wysoki, silny brunet,
pełen tempera-mentu, o czarnych oczach, z których promieniowała radość
życia i silna wola. Z kolei Grubenheld – zgarbiony, delikatny, niezdarny, o
nieco zamglonych, niebieskich oczach, pomarszczonej twarzy, na której swoje
piętno pozostawiły złudne nadzieje, nocna harówka, chorobliwa, ale i próżna ambicja.
Fels z hukiem usiadł na krześle, przekartkował pospiesznie
notatki i powiedział:
– Co za gówno! Znowu nic się nie
dzieje!
Naburmuszony Grubenheld
odpowiedział łamiącym się, bełkotliwym głosem:
– Nic się nie dzieje? Moim zdaniem
wystarczy na dwie kolumny w wieczornym wydaniu o otwarciu nowych wystaw.
–
Wystarczy na pewno, ale to nic ciekawego. Przecież to największy gniot. Jedna
kolumna na temat: „Wśród widzów spotkać można było”, a druga – z błyskotliwymi
wypowiedziami szacownego sekretarza stanu, w rodzaju „bardzo piękna”,
„bardzo nastrojowa”, „czy malował to pan z natury?”, „pięknie wyszło” i tak
dalej.
– Drogi
kolego, nie mam teraz czasu ani ochoty, aby dyskutować o znaczeniu tego
rodzaju wydarzeń dla naszego wydawnictwa, lecz muszę pana prosić o…
Na szczęście dyskusja została przerwana. Rozległy się dwa
dzwonki telefonu Grubenhelda, które oznaczały, że przebywający w swoim
mieszkaniu wydawca chce porozmawiać z szefem działu regionalnego. W okamgnieniu
Grubenheld opanował się i z największą uwagą, trzymając jedną ręką słuchawkę
przed sobą, jakby chciał odgrodzić się od wszelkich hałasów, krzyknął do
mikrofonu:
– Dzień
dobry! Dobrze się spało? Tak? Cieszę się. Dobry sen jest przy pańskiej ogromnej
pracowitości najważniejszy. Chciałbym panu pogratulować artykułu wstępnego!
Cały Wiedeń mówi tylko o nim. Słucham? Mówił już panu o tym pan Untermacher? No
tak, nie wiedziałem, że rozmawiał już pan z nim wcześniej.
Głos Grubenhelda przybrał urażony ton.
– Nie,
nie ma nic szczególnego. Jakiś większy pożar w dziewiątym okręgu, wypadek
kolejowy pod Pragą, ale to zwykły pociąg osobowy, a więc nic ciekawego dla
naszych czytelników. Aha, i jeszcze obszerna relacja z otwarcia wystawy w
Domu Sztuki. Tak, oczywiście, bez wątpienia, to należy się naszym czytelnikom.
Zresztą powiedziałem już koledze Felsowi, że ta relacja ma dla nas ogromne
znaczenie. Oczywiście, musimy napisać o tym dużo więcej niż „Tagespost”.
Fels przysłuchiwał się rozmowie z
szyderczym uśmiechem, po czym wygarnął:
– Drogi
kolego, skąd pan wie, że cały Wiedeń mówi o naszym artykule wstępnym? Dopiero
wstał pan z łóżka! I dlaczego cały czas kłania się pan nisko? Przecież
stary tego nie widzi. Proszę się wyprostować, bo nabawi się pan skrzywienia
kręgosłupa.
Również
i ta dyskusja została zakończona. Do pomieszczenia wpadł chłopak na
posyłki.
– Panie
doktorze – rzekł, zwracając się do Grubenhelda. – Właśnie dzwonili z kawiarni
„Türkenschanzpark”. W domu w dzielnicy Cottage, przy
Kastanienstrasse 42 popełniono okropną zbrodnię. Właścicielka domu oraz jej
siostra zostały zamordowane!
Grubenhelda
ogarnęło wielkie podniecenie. Zaczął szybko przebierać rękami i nogami.
Fels z kolei zachował całkowity spokój, jak gdyby sprawa go nie interesowała, i zaczął
pisać artykuł o otwarciu wystawy w Domu Sztuki. Grubenheld zbeształ
reportera:
– Nie słyszał pan? Cottage, to
musi być dokładnie zbadane i opisane!
Dziennikarz odrzekł:
– Tak jest, nie jestem przecież
głuchy. Pojadę tam i przyjrzę się tej sprawie.
Pozostawiwszy podekscytowanego
kolegę, chwycił palto, kapelusz i spokojnie opuścił budynek wydawnictwa.
Zatrzymał taksówkę i kazał zawieźć się na Kastanienstrasse.
Dom pod numerem 42, położony przy
najstarszej ulicy wytwornej wiedeńskiej dzielnicy willowej Cottage, w cichej,
prawie zapomnianej alei pełnej kasztanowców, był otoczony przepięknym starym ogrodem
kwiatowym. Także teraz, w lutym, mimo że drzewa straciły swoje okrycia, trudno
było dostrzec fasadę willi, przypominającej wspaniały pałac. Poniżej szczytu
budynku, od frontu widoczny był, świecący złotym blaskiem, napis „Villa Mabel”.
Dwupiętrowy budynek z najlepszego okresu wiedeńskiego baroku, z wjazdem od
strony głównego wejścia, sprawiał wrażenie luksusowego. Stał samotnie, z sześcioma
oknami zwróconymi w stronę alei. Na wysokim parterze znajdowały się salon i
hall, na pierwszym piętrze zaś – pokoje dzienne oraz sypialnie, nad nimi z kolei
pokoje gościnne i pomieszczenia służby.
Kiedy Fels nadjechał taksówką,
tłumy ludzi zgromadziły się już przed okratowaną bramą ogrodu. Strażnik nikogo
nie wpuszczał. Gdy Fels okazał swoją legitymację, policjant otworzył bramę,
zasalutował ufnie i powiedział:
– Na dole, pierwszy pokój po
prawej.
Fels
poczuł, jak zebrany tłum gapiów śledził go zazdrosnymi spojrzeniami. Na jego może
odrobinę zbyt pełnej twarzy z widocznym podstrzyżonym angielskim wąsem zagościł
osobliwy, ironiczny, nieco pogardliwy uśmiech. Chwilę później pojawił się
samochód, w którym dostrzec można było głównego komendanta wiedeńskiej policji,
doktora Lerchenfelda i jego prywatnego sekretarza. Komendant dogonił
dziennikarza tuż przed głównym wejściem, poklepał po ramieniu i rzekł:
– No, w końcu prasa ma swoją kolejną sensację! Podwójne
morderstwo przy jednej z prestiżowych wiedeńskich ulic to łakomy kąsek dla
„Weltpresse”. Na Boga, twój szef także mieszka w dzielnicy Cottage! Potraktuje
to morderstwo jako osobiste zagrożenie i w swoim artykule wstępnym będzie
udzielał policji dobrych rad. To może być całkiem ciekawe.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo
– odpowiedział chłodno Fels. – Wiem jedynie, że popełniono tam morderstwo.
Z pięknego
obszernego korytarza weszli do pokoju położonego po prawej stronie.
Pomieszczenie, w którym zgromadzili się policjanci, było z pewnością męskim salonem.
Dolna część ścian wyłożona była ciemnym drewnem, górna zaś – pokryta zielonym,
skórzanym obiciem. Ogromne, dyplomatyczne biurko, palarnia, stół do gry,
wbudowane regały na książki, a pomiędzy nimi, na ścianach stare,
drogocenne angielskie sztychy. Za biurkiem siedział policjant, który wyraźnym
charakterem pisma zapisał już pokaźną liczbę arkuszy papieru. Wokół stołu do
gry zebrali się ubrani po cywilnemu detektywi. Dwie płaczące dziewczyny
opuszczały właśnie pokój.
Jednym z
mężczyzn był szef wydziału bezpieczeństwa policji wiedeńskiej, dyrektor Anton
Lechner, drugim zaś jego zastępca, nadkomisarz Hermann, starszy, niski
mężczyzna, pełniący funkcję rzecznika policji, którego zadaniem było przygoto-wywanie
oświadczeń dla prasy. Za detektywami przystanął, opierając się o ścianę, z
rękami skrzyżowanymi na piersiach, wysoki, szczupły, gładko ogolony mężczyzna z
haczykowatym nosem i binoklami, zza których widać było mądre, szare oczy. Był
to komisarz policji kryminalnej, doktor Heinrich Bär, jeden z najsku-teczniejszych
śledczych niemiecko–austriackiej republiki, któremu zawsze powierzano
rozwiązywanie najtrudniej-szych spraw. Nie tak dawno został bohaterem trudnego,
międzynarodowego śledztwa dzięki wykryciu szajki fałszerzy banknotów
działającej w sześciu miastach. Temu trzydziestoletniemu mężczyźnie
przepowiadano wielką karierę w policji. Kiedy komendant wszedł do pomieszczenia
razem z dziennikarzem, komisarz Bär uśmiechnął się i skinął głową temu
ostatniemu. Obu łączyły przyjacielskie relacje. Często spotykali się w tej
samej kawiarni i wspólnie pracowali nad rozwią-zaniem interesujących
zagadek kryminalnych.
Dyrektor Rechner wziął protokół do
ręki, ukłonił się raz jeszcze komendantowi i zaczął czytać, podczas gdy Fels
notował:
– Panie
komendancie, pozwoli pan, że przedstawię wszystko, co do tej pory zostało
ustalone: dom, w którym się znajdujemy, należy do małżeństwa Augusta i Mabel
Langerów. Pan Langer ma trzydzieści sześć lat, urodził się i wychował w
Wiedniu, jednak przed ukończeniem gimnazjum wyjechał z kraju i zamieszkał u
wuja, który posiadał fabrykę urządzeń precyzyjnych w Londynie. W Anglii
August Langer poznał córkę innego fabrykanta z tej samej branży i przed
piętnastoma laty poślubił pannę Mac Lean. Dzięki temu małżeństwu wszedł w posiadanie
ogromnego majątku. Po kilku latach odziedziczył firmę teścia i przeprowadził się
do Wiednia, gdzie wybudował nowe zakłady. Pozostawione w Anglii
przedsiębiorstwa wydzierżawił krewnym swojej żony. W czasie wojny August
Langer powiększył swój majątek dziesięciokrotnie, ponieważ nie tylko zarabiał
miliony w kraju, lecz także uzyskał ogromne przychody w wysokości
połowy zysku z udziałów w angielskich przedsiębiorstwach. Gdy Langer przed
jedenastu laty przeniósł się do Wiednia, kupił willę, którą wraz z żoną urządził
w prawdziwie książęcym stylu. Przez te wszystkie lata towarzyszyła im panna
Kathleen Mac Lean, młodsza o dwa lata siostra pani Langer. Miała ona
widoczną wadę kręgosłupa i z tego powodu nie mogła znaleźć męża. Małżeństwo
Langerów było bezdzietne. Poza nimi w domu mieszkali jeszcze pokojówka,
kucharka, kamerdyner i ogrodnik. Kamerdyner wyjechał wczoraj z panem Langerem
do Pragi, ogrodnik, z pochodzenia Holender, jest od miesiąca na urlopie w swojej
ojczyźnie, ponieważ teraz, w lutym, nie ma tu nic do roboty. Szofer
Langerów nie mieszkał z nimi. Obecnie przebywa w Essen, gdzie odbiera nowe
auto pana Langera. Prywatny sekretarz Augusta Langera, mecenas Holzinger,
pracuje tu od jedenastej przed południem do drugiej po południu.
W ten
sposób dochodzimy do okropnego wydarzenia, które nas tu dziś sprowadziło. Jak
już wspominałem, August Langer wyjechał wczoraj rano w celach służbowych
do Pragi i zabrał ze sobą kamerdynera. Ponieważ ogrodnik przebywa w Holandii, a szofer
w Essen, w domu pozostały tylko cztery osoby: pani Langer, jej siostra i dwie
służące. Wczorajszy dzień minął spokojnie. Obie panie pojechały po południu
wynajętym samochodem do centrum miasta i zrobiły zakupy. Wróciły około ósmej
wieczorem, zjadły kolację i poszły spać około jedenastej. Sypialne obu pań
znajdują się na pierwszym piętrze od strony wschodniej. Oddzielają je dwa małe
pokoje oraz garderoby. Pokojówka oraz kucharka mają wspólny pokój, mieści się
on na drugim piętrze i wychodzi na zachód. Znajduje się zatem po przeciwnej
stronie domu i można powiedzieć, że jest znacznie oddalony od pomieszczeń
sypialnych obu pań. W sypialniach pań domu znajduje się elektryczny dzwonek
połączony z pokojem służących. Dziewczęta, które poszły spać zaraz po paniach,
nie słyszały nic niepokojącego. Żadnych kroków, hałasów czy krzyków. Pani
Langer i jej siostra należą do osób, które wstają bardzo wcześnie i prawie
zawsze proszą o śniadanie, dzwoniąc około ósmej rano. Lecz kiedy dzisiaj
mijał kwadrans za kwadransem, a dzwonka nie było słychać, pokojówka Anna
Prohaska za piętnaście dziewiąta udała się do sypialni pani Langer, otworzyła
drzwi i zajrzała do środka. To, co zobaczyła, spowodowało, że wydała z siebie
przeraźliwy krzyk, na odgłos którego kucharka Marie Bittner wybiegła z położonej
obok sutereny kuchni. Pani Langer, z siną twarzą i szeroko otwartymi
ustami, leżała w łóżku, a jej ręce o sztywnych palcach leżały szeroko
rozpostarte. Pokojówka pochyliła się nad swoją panią i natychmiast
stwierdziła, że jest ona martwa. Wspólnie z kucharką przebiegła przez obie
garderoby do sypialni panny Mac Lean i ujrzała ten sam widok, z tą różnicą,
że nogi panny Mac Lean zwisały z łoża.
Obie
służące wybiegły z krzykiem na ulicę, wołając o pomoc. W ten sposób
zaalarmowały przechodniów oraz sąsiadów. Na miejscu natychmiast pojawił się
policjant, a już wpół do dziesiątej byłem na miejscu, wraz z moim
zastępcą, protokolantem, komisarzem kryminalnym doktorem Bärem oraz pozostałymi
detektywami. Kilka minut po nas przybył lekarz sądowy, doktor Bondi, który
obecnie zajmuje się badaniem ciał obu ofiar. Według nas obie kobiety
zostały przed kilkoma godzinami napadnięte podczas snu i uduszone. Nawet bez
dokładnego zbadania ciał, zauważyliśmy ślady duszenia na szyjach obu kobiet. W
sypialni pani Langer dolne szuflady toaletki były wysunięte. W górnej
szufladzie znajdowała się kasetka z kości słoniowej, w której, według
relacji pokojówki, pani Langer przechowywała drogocenną biżuterię. Ta kasetka o
długości czterdziestu, szerokości trzydziestu i wysokości dwudziestu
pięciu centymetrów była otwarta. Jej zawartość prawdopodobnie skradziono.
– A więc bez wątpienia jest to
morderstwo na tle rabunkowym – zauważył komendant.
– Według
wszelkiego prawdopodobieństwa, tak – odrzekł szef wydziału bezpieczeństwa,
podczas gdy doktor Bär powstrzymał się od wszelkich komentarzy, mimo że
komendant rzucił w jego kierunku pytające spojrzenie. Fels z kolei ze spokojem
wszystko notował.
Dyrektor Lechner kontynuował:
–
Powstrzymałem się od dokładnych oględzin ciał, zanim doktor Bondi ich nie
zbada. Mimo tego mogę stwierdzić, że panna Mac Lean miała na ręku złoty
zegarek, który podczas szamotaniny z mordercą został stłuczony. Zegarek ze
zbitym szkiełkiem zatrzymał się na godzinie drugiej dwadzieścia. Można więc
przyjąć, że jest to czas popełnienia przestępstwa. Pokojówka
potwierdziła, że pani Langer nigdy nie zdejmowała zegarka na noc.
Wytypowanie
sprawców zbrodni nie wchodzi na razie w rachubę. Zarówno kucharka, jak i
pokojówka pracują w domu od prawie dziesięciu lat. Obie są kobietami o
delikatnej, kruchej posturze i wydają się być ogromnie wstrząśnięte tym
okropnym wydarzeniem. Oczywiście przydzieliliśmy im dyskretną ochronę, a gruntowne
sprawdzenie ich działań nie przyniosło żadnego rezultatu. Najważniejszą
wypowiedzią, jaką udało nam się uzyskać, jest następująca relacja obu
służących: jedna z pokojówek udała się o siódmej rano do wejścia od strony
ogrodu, aby odebrać dostarczoną do skrzynki na listy gazetę. Drzwi
wejściowe do domu oraz furtka były dokładnie zamknięte, a dodatkowe zabezpieczenie
znajdowało się w należytym porządku. Gdy furtka jest zamknięta, można ją
otworzyć odciągając pokrywę wewnętrznego zamka do góry. Jest to jeden z wielu
mechanizmów zabezpieczających, jakie stosowane są w wielu domach w tej
dzielnicy. Morderca lub mordercy musieli więc, zarówno furtkę, jak i bramę
otworzyć kluczem oraz znać zasadę działania mechanizmu zabezpieczającego. Ślusarze
nie stwierdzili żadnych uszkodzeń. Podobnie, bez znajomości układu pomieszczeń
w willi oraz wiedzy na temat wyjazdu pana Langera, popełnienie zbrodni nie
byłoby możliwe. Ten fakt powinien ułatwić nam dalszą pracę, ponieważ
dzięki temu krąg podejrzanych osób będzie ograniczony.
Gdy szef
wydziału bezpieczeństwa zakończył swoją relację, otworzyły się drzwi i do
pomieszczenia weszło dwóch policjantów. Pierwszy z nich poinformował, że doktor
Bondi zakończył badanie ciał i czeka na górze. Drugi wyjaśnił, że właśnie
skończył rozmowę telefoniczną z dyrekcją policji w Pradze. Jeden z wyższych
urzędników policji praskiej przekazał panu Langerowi w hotelu „Blauer Stern”
informację o tych tragicznych wydarzeniach. August Langer omal się nie załamał i
natychmiast zamówił sportowe auto, aby jak najszybciej wrócić do Wiednia.
Ponieważ szoferowi udzielono specjalnego pozwolenia na jazdę z prędkością
powyżej dozwolonej, Langer powinien przyjechać około piętnastej.
W tym czasie zjawiło się jeszcze
wielu innych dziennikarzy i wszyscy udali się do pokojów obu zamordowanych
kobiet. Widok uduszonych ofiar był wstrząsający. Jeden z reporterów nie
przepuścił okazji, by podzielić się mało taktownym komentarzem:
– No tak, zbyt piękne to one nie
były!
Nie,
rzeczywiście nie były! Pani Langer była typem chudej, mało atrakcyjnej Angielki
o kościstej budowie ciała, z dużymi stopami, o rzadkich włosach w kolorze
brudnej żółci, z wąskimi ustami i dużymi wystającymi zębami. Z kolei panna Mac
Lean, ze swoim skrzywionym kręgosłupem, czarnymi gęstymi włosami i zrośniętymi
brwiami wyglądała odpychająco. Po powierzchownej obdukcji zwłok mężczyźni
przeszli przez przedpokój i udali się do pełniącej rolę jadalni sali,
gdzie doktor Bondi opisał sytuację z medycznego punktu widzenia:
– Obu
morderstw dokonano przed mniej więcej siedmioma godzinami, a więc około drugiej
w nocy. Kiedy obie kobiety spały, morderca zakradł się do ich sypialni i
prawą ręką ścisnął szyję ofiary, przy czym w obu przypadkach kciuk sprawcy
spoczywał na krtani. Następnie z ogromną siłą zacisnął ją tak, że ofiara
jeszcze przez kilka sekund żyła, ale z pewnością nie mogła wydobyć z siebie
krzyku. W obu przypadkach krtań jest zaciśnięta, a więc kobiety musiały niemal
natychmiast stracić przytomność. Dobrze zbudowana panna Mac Lean mogła się
dłużej bronić, o czym świadczy fakt, że nadgarstkiem, na którym nosiła
zegarek, uderzyła o mosiężny element oparcia łóżka, wskutek czego zbiła
cyferblat. W każdym razie morderca działał w taki sposób, że nie został
zraniony przez ofiary. Potwierdziło to mikroskopowe badanie dosyć długich
paznokci obu kobiet.
Na podstawie śladów pozostałych po duszeniu
można wnioskować, że obie kobiety zostały zamordowane przez tego samego
sprawcę. Ta osoba musiała być bardzo silna i mieć duże dłonie. Sprawca używał
rękawiczek, najprawdopodobniej z zamszu. Ta wyrafinowana ostrożność sprawia, że
badanie daktyloskopowe śladów duszenia jest bezcelowe.
W pokoju zaległa głęboka cisza,
którą po chwili przerwał komendant główny. Marszcząc czoło, rzekł wyraźnie
nerwowym tonem:
–
Szanowni państwo, na pewno przyznacie mi rację. Przed nami ogromna zagadka do
rozwikłania. Od chwili popełnienia zbrodni minęło prawie osiem godzin.
Wystarczająco dużo, aby zatrzeć ślady, ukryć skradzione przedmioty, a nawet
przekroczyć granice naszego małego kraju. Panie doktorze Bär, proszę, aby
wszystkie czynności śledcze przeprowadzone zostały z pełnym zaanga-żowaniem i przy
wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków. Jeśli i ten sprawca nie zostanie
wykryty, utracimy prestiż, którego nie uda się nam już odzyskać, tym bardziej,
jeżeli nadal nie będziemy mogli odnaleźć mordercy z Schönbrunnerstrasse.
Doktor Bär ukłonił się
komendantowi i odpowiedział:
– W
pełni doceniam zaufanie, jakim obdarzył mnie pan komendant i wykonam należycie
swoje obowiązki. Natomiast, jeśli chodzi o morderstwo z Schönbrunner-strasse,
pozwolę sobie zauważyć, że mam konkretne ślady prowadzące do sprawcy, którego
będę mógł aresztować już dziś, o ile nie opóźnię tej czynności, aby móc go
jeszcze poobserwować z powodu kilku istotnych dla sprawy aspektów. W tym
przypadku mamy do czynienia z zagad-ką, której nie będę mógł rozwiązać,
przynajmniej dopóki pan Langer nie wróci do Wiednia. Tylko on może nam
odpowiedzieć na kluczowe pytania. Tylko on może nam przekazać, jakie
kosztowności zostały skradzione. Przesłuchałem już na tę okoliczność obie
służące, ale ich informacje nie są zbyt precyzyjne. Wspominają wprawdzie o
drogocennym sznurze pereł, wielu pierścionkach, broszkach, spinkach i tak
dalej, ale nie mogą opisać ich dokładnie. Torebka z szylkretu, która
należała do pani Langer, leżała na stoliku nocnym i poza drobnymi monetami, nie
zawierała żadnych pieniędzy. Pokojówka nie wie też, czy i jaka kwota znajdowała
się w torebce. Po oględzinach dokonanych w pokoju panny Mac Lean
możemy stwierdzić, że nic nie zginęło, ponieważ w leżącej na szafce torebce znaleźliśmy
dwa tysiące koron, zaś sporo biżuterii, także tej wartościowej, spoczywało w
szufladach nocnego stolika.
Nie
podejrzewam obu służących. Kucharka sprawia wrażenie skromnej, nieco
ograniczonej umysłowo osoby. Pokojówka pochodzi z dobrej rodziny i jest
zaręczona z nauczycielem szkoły państwowej, który mieszka w Linzu. To
niemożliwe, aby sama popełniła te zbrodnie. Nie wykluczam natomiast, że mogła
kogoś wynająć albo pomóc sprawcy. W chwili obecnej nie mam żadnych konkretnych
tropów, zwracam jednak uwagę, że nie przesłuchaliśmy jeszcze prywatnego
sekretarza pana Langera, to znaczy mecenasa Holzingera. Wysłałem już moich ludzi
do jego mieszkania przy Florianigasse, ale nikogo tam nie zastali.
Zakładam, że mecenas wkrótce się tu zjawi.
W tym momencie wszedł jeden z
detektywów i zameldował, że mecenas Holzinger właśnie przyszedł. Do pokoju
wkroczył prywatny sekretarz Augusta Langera.
Książkę drukowaną można kupić bezpośrednio od tłumacza TUTAJ
WAŻNE: Kupując bezpośrednio od tłumacza wspierasz akcję przetłumaczenia kolejnych, nieznanych powieści Hugona Bettauera na język polski. Jest to autorska inicjatywa tłumacza "pro bono publico" zainicjowana bez żadnego wsparcia finansowego zewnętrznych instytucji.
Cottage
– dzielnica willowa w Wiedniu w okręgu Währig oraz Döbling.
Szylkret
– materiał z rogowych płytek, pokrywających pancerz żółwi szylkretowych
wykorzystywany dawniej do wyrobu drobnej galanterii.